Oko w oko z tajwańską rodzinką. Część I.

Od początku wiadome było, że konfrontacja z rodzicami mojego chłopaka, u którego miałam zamiar zatrzymać się na ponad trzy tygodnie była nieunikniona. Widmo tego pierwszego spotkania wisiało nade mną jak wysłużony topór średniowiecznego kata gotowy w każdej chwili skutecznie skrócić mnie o głowę. Moje wnętrzności skręcały się ze stresu z każdym kolejnym krokiem, a poddenerwowanie wynikało w dużej mierze z nieznajomości języka chińskiego oraz faktu, że nigdy wcześniej nie miałam styczności z tajwańskimi seniorami, którzy jak mogłam się tylko domyślać zakorzenieni są głęboko w tradycji konfucjańskiej i jako przedstawiciele starszego pokolenia oczekują ogromnego szacunku od młodych ludzi. Za swoją strategię postanowiłam przyjąć typowo japoński sposób bycia - przesadną grzeczność. 

Pierwsza bratnia dusza na Tajwanie :)
Na szczęście pierwszą osobą z rodziny Lubego, którą miałam przyjemność poznać był jego szwagier. Przyjechał razem z nim na lotnisko i pozwolił mi przyzwyczaić się do obecności kogoś innego niż mój chłopak oraz dosyć skutecznie rozładować stres. Okazał się on bowiem niezwykle przyjaznym, zabawnym jegomościem, takim, co by go można śmiało zwać gościem w dechę. Upewniwszy się, że nie jestem zmęczona po locie, postanowił zabrać mnie na największy nocny targ na Tajwanie - Feng Chia, gdzie kupował mi jedzenie na każdym prawie stoisku, twierdząc, że wszystko jest pyszne i powinnam spróbować każdego specjału bez wyjątku. Z szerokim uśmiechem na twarzy odpowiadał na moje pytania i ciągle mnie rozśmieszał. Nic dziwnego, że natychmiast bardzo go polubiłam. Wspólnymi siłami naszej trójce udało się nawet złowić pluszaka z automatu 

Na łóżeczku Lubego po powrocie z lotniska.
Rodziców Lubego spotkałam zaraz po dotarciu z lotniska do jego mieszkania. Najpierw ojca. Wyszedł, aby mnie przywitać. Wcześniej rodziców H. widziałam na zdjęciach i sprawiali wrażenie surowych i konserwatywnych. Postanowiłam jednak nie dać się wrażeniom i śmiało ruszyłam przed siebie wyciągając dłoń i cedząc przez zęby chińską formułkę na powitanie. Tatuś uścisnął moją dłoń z uśmiechem i odpowiedział na moje powitanie. Kamień spadł mi z serca, ale o zgrozo! Dopiero po fakcie zdałam sobie sprawę z tego, że podałam rękę Tajwańczykowi. I w dodatku jako znacznie młodsza osoba. Nikt jednak nie wydawał się tym faktem przejmować i tylko ukochany wyśmiał moją małą pomyłkę językową...mianowicie zamiast w dialekcie mandaryńskim przywitałam się po kantońsku...Następnie przywitałam się z mamą, która siedziała w salonie. Przedstawiłam się i lekko skinęłam głową na powitanie. Ona także odwzajemniła uśmiech i powtórzyła moje imię. Powitanie było krótkie, bo i godzina była późna. Zalecono mi więc odpoczynek po podróży, a następnego dnia miałam poznać pozostałych członków rodziny. 

You Might Also Like

0 komentarze