Z WIZYTĄ W KAOHSIUNG. CZĘŚĆ I.

Decyzja o podróży do Kaohsiung zapadła nagle. Siedzieliśmy w domu bez żadnych większych planów. Ja rozszyfrowywałam krzaczki w czasopismach, a Luby rozważał nad sensem istnienia. Marudził pod nosem, że nuda, że nic nie zaplanował i że w swe macki dopadła go bezwzględna monotonia dnia codziennego (a może nawet i życia). Wiedząc doskonale, że stan ten będzie się pogłębiać i na koniec przybierze ciężką do tolerowania postać dużego dziecka z fochem, postanowiłam interweniować. Nakierowałam go więc na spontaniczne działanie, takie, które niestraszne jest Polakom. Ot, wstaję i wychodzę. Przed siebie. Zadziałało. Spojrzał na mnie roziskrzonym wzrokiem. Widocznie nigdy wcześniej nie pomyślał, że tak się da. Bez wcześniejszego planowania, szukania hotelu, dojazdu i bez napomykania o tym, że popołudnie to zbyt późna pora dnia na wycieczki (Sierpień na Tajwanie to Miesiąc Duchów, dlatego Tajwańczycy nie lubią wychodzić z domu po zmroku). 

Nadarzyła się więc okazja do mojej pierwszej podróży pociągiem i porównanie go z Kolejami Śląskimi, do których mam awersję i skurcze żołądka na samą myśl o podróży nimi. Pociąg krótkodystansowy, którym jechaliśmy kilkanaście minut, aby następnie złapać pociąg do Kaohsiung, różni się od naszych tylko ustawieniem foteli, które ułożone są tak jak w wagonach metra. Ciekawa jest natomiast kwestia biletów, które okazuje się do kontroli przynajmniej trzy razy. Po zakupie biletu należy okazać go strażnikowi stojącemu przed wejściem na peron, następnie konduktorowi w czasie jazdy i na koniec strażnikowi przy wychodzeniu z peronu. 

Urocze opakowanie posiłku w pociągu; przedstawia turystów na
stacji w Taichung :)
 
Pyszności! Uwielbiam chińską kuchnię. Trzy rodzaje mięsa,
jajko, ryż i warzywa.
Podróż trwała ponad 4 godziny, które minęły mi na podziwianiu rozciągających się za oknem soczyście zielonych pól ryżowych, palm bananowych, rysujących się w oddali, delikatnie zaznaczonych na horyzoncie gór oraz jedzeniu bento (z jap. pakowany posiłek na wynos), które sprzedawała niezwykle sympatyczna, ubrana w uniform Pani z personelu. Lubię podróżować pociągami. W tym miałam okazję obserwować podróżnych. Miejsca przed nami zajmował ojciec z synem. Mały chłopiec raz po raz wyglądał zza fotela i chował się speszony czując na sobie mój wzrok. Na takiej zabawie upłynęło nam kilkanaście minut. 

Tuż obok siedziały dwie kobiety z małą dziewczynką. Hsueh -Yu wytłumaczył  mi, że są to prawdopodobnie rdzenni mieszkańcy Tajwanu mieszkający w górach, których z łatwością można rozpoznać po ciemnym kolorze skóry. Najliczniejszą grupę stanowili jednak młodzi nieustannie wpatrujący się w swoje smartfony (z obserwacji stwierdzam,  że dominują Samsungi), jeden młodzieniec oglądał anime. Było też mieszane małżeństwo z dwójką dzieci. Podróż minęła komfortowo i tylko w jednym momencie miałam wrażenie, że zejdę z ziemskiego padołu w połowie drogi do celu i do tego po środku pól ryżowych, w wagonie pociągu. Najzwyczajniej w świecie piłam sok, gdy nagle Luby powiedział coś tak śmiesznego, że udławiłam się sokiem pomarańczowym, który do tej pory w moim przekonaniu nie uchodził za niebezpieczny dla życia. Pociąg wtoczył się na stację docelową wieczorem. Byliśmy w Kaohsiung! W mieście, które zaczyna życie nocą. 


W nowym miejscu wszystko jest interesujące. Automaty z napojami, ulotki reklamowe, w końcu nawet peron wydaje się niezwykle ciekawy. Taka była moja myśl zaraz po opuszczeniu pociągu na stacji w Kaohsiung. Tłum ludzi podążał w stronę ruchomych schodów, a my razem z nim kierowaliśmy się do przejścia na stację metra. Dworzec jest ogromny i na każdym kroku można znaleźć coś ciekawego.
    Urocza rdzenna mieszkanka Tajwanu. Wyróżnia się ciemną                               W wagonie metra.
   karnacją. W kontraście z bladym łokciem mojego chłopaka ;)
Słodziaśne miśki na stacji :)
                    Nasz pociąg do Kaohsiung.                                                                     Mapa metra w Kaohsiung.
Miasto powitało nas tysiącem kolorowych neonów rozświetlających noc. Powietrze było ciepłe i zachęcało do spaceru. Gdzieś w parku młody chłopak śpiewał rockową balladę przygrywając sobie na gitarze. Jego przyjemny głos niósł się po okolicy, witał ludzi wychodzących ze stacji i wprawiał w dobry, sentymentalny nastrój. Z górujących nad nami wieżowców krzyczały olbrzymie bilbordy. Wystarczyło kilka sekund a miasto bezgranicznie mnie oczarowało. W drodze do hotelu rozglądałam się we wszystkie strony, chciałam jak najdokładniej zapamiętać klimat miasta, ruch na ulicach, zapachy z lokalnych restauracyjek. 

Kaohsiung nocą. 
Na ulicach dominują skutery :)
Hotel jest naprawdę niesamowity~~!
W hotelu czekał już na nas znajomy Hsueh-Yu ze studiów - Shane, który zgodził się zostać naszym przewodnikiem i pokazać nam najpiękniejsze zakątki swojego rodzinnego miasta. Shane'a miałam okazję spotkać kilka razy w Polsce, więc niezwykle ucieszyłam się z ponownego spotkania.  Po zakwaterowaniu udaliśmy się na krótki odpoczynek do pokoju, a następnie ruszyliśmy na podbój miasta, które pomimo późnej pory wcale nie chciało spać. Shane zabrał nas na pobliski nocny targ, ale o tym w kolejnym poście :)
Pokój 505. Jedna z zasad Lubego - musi być smacznie i wygodnie. 

You Might Also Like

4 komentarze

  1. Nie przypuszczałam, że azjatyckie miasto może tak ładnie wyglądać nocą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest naprawdę pięknie :) W niektórych miejscach dopiero nocą można dostrzec pewną wyjątkowość tych miejsc. Oświetlenie i neony robią niesamowite wrażenie :D

      Usuń
  2. Wsiąść do pociągu byle jakiego ;-) Najczęściej zdarzało mi się to w Londynie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie byłam w Londynie, ale podróże pociągami są naprawdę przyjemne, a właśnie te nieplanowane - magiczne :D

      Usuń