Swego czasu będąc w Tajpej, za sprawą nowej znajomej zahaczyłam o uroczą kawiarenkę serwującą...tosty. Nie jest to bynajmniej zwykła śniadaniówka, której specjalnością są trójkątne zpiekane kanapki z szynką i serem jakie zwykłam jadać w Polsce z zastraszającą ilością majonezu(Ah, tosty! Ah, majonez!). Dazzling cafe, bo taką nazwę nosi ten przybytek, specjalizuje się w tostach na słodko podawanych z gałką lodów, miodem, owocami i polewą. Biznes to chyba opłacalny bo właścicielka lokali rozsianych po Tajwanie jest jakoby piekielnie bogatą celebrytką (coś jak Grycanki?). Kawiarenka wystrojem nawiązuje do francuskich lokali. Między stolikami krzątają się urocze kelnerki w białych fartuszkach (nie wiem dlaczego Azjaci tak bardzo upodaobali sobie vintage i pastele) i śliczni niczym pracownicy host klubu kelnerzy. Jeśli liczba chętnych oczekujących w kolejce lub rezerwujących stolik jest duża, czas posiłku jest ograniczony (jak w wielu restauracjach na Tajwanie), aczkolwiek wystarcza na spokojne skonsumowanie tosta i nie zejście z tego świata śmiercią przez zadławienie. W czym tkwi tajemnica tosta? Jest słodki. Prawdopodobnie lekko opiekany, środek usuwany i krojony w sporych rozmiarów kostkę, która następnie z powrotem ląduje w pustym wnętrzu. Do tego lody, owoce i polewa. Coś bardzo prostego. Coś pomysłowego. Coś z niczego metodą na zbicie fortuny. Dazzling Cafe zdarzyło mi się odwiedzić dwukrotnie. Raz w Tajpej, raz w Taichung. Za każdym razem moje oczy cieszył widok sweet,cute,kawaii, keai najdroższego tosta jakiego do tej pory jadłam.
Dazzling Cafe w Taichung. Truskawkowe latte z białą czekoladą to istna rozkosz dla podniebienia!