PODRÓŻ NA TAJWAN.

Dzień, w którym czekałam na katowickim lotnisku na samolot mający zabrać mnie do Frankfurtu wydaje się z perspektywy czasu niezwykle odległy.  W tamtym momencie chyba nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego, że zamierzam postawić stopę na pokładzie samolotu po raz pierwszy w swoim życiu oraz, że wybieram się samotnie w przerażająco długą podróż na drugi koniec świata, do kraju, o którym wcześniej wiedziałam tylko tyle, że jest prowincją Chin leżącą gdzieś u ich wybrzeży z dialektem mandaryńskim jako językiem urzędowym oraz, że Show Luo, Jay Chou i paru ich kolegów z branży muzycznej to niezłe ciacha. Kilkanaście minut przed odprawą, w momencie, w którym do mojej świadomości zaczęły docierać impulsy układające się w logiczny komunikat zdenerwowanie wzięło górę nad determinacją i objawiło się dość uporczywym bólem brzucha. Kilka głębokich wdechów i zanim zdążyłam zdać sobie z tego sprawę stałam tuż przed olbrzymim metalowym ptakiem mającym zabrać mnie z Katowic do Frankfurtu. 


Jako osoba nadmiernie ekscytująca się wszelkimi nowościami, zaraz gdy tylko usiadłam w fotelu i zapięłam pasy bezpieczeństwa wszelkie zdenerwowanie ulotniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ustępując miejsca podekscytowaniu. Z błyskiem w oku, czując się co najmniej jak za sterami własnego transformera wysłuchałam pokładowego komunikatu i już po chwili odrywałam się od płyty lotniska pozostawiając w dole tętniące życiem miasto i labirynty dróg. Moment wznoszenia się w powietrze bez wątpienia stał się moją ulubioną częścią lotu. 


Najmądrzejszym pomysłem jaki przyszedł mi do głowy po wylądowaniu w Niemczech było podążanie za tłumem pasażerów z mojego lotu. Jak pomyślałam, tak zrobiłam i zarzucając plecak na ramię władowałam się do autobusu zmierzającego w kierunku terminala. A tam, jak to na lotniskach zwykło bywać: tłumy ludzi, setki sklepów, ot takie sobie centrum handlowe w weekendowych godzinach szczytu. Strzałki, strzałki, tablice informacyjne. Podążaj za strzałkami. Nie mam przecież zamiaru zabłądzić w centrum handlowym. 


Kontrola. Sprawdzanie paszportu i biletu, a na stanowiskach tylko i wyłącznie młodzi, niebieskoocy blondyni. Przez chwilę przed oczyma stanął mi kadr z serialu Czterej pancerni i pies. Podczas gdy moje dokumenty były dokładnie sprawdzane, ja starałam się odnaleźć jakieś szczegóły różniące wszystkich kontrolerów. Z zamyślenia wyrwał mnie głos życzący miłego pobytu. I masz. Żadnej różnicy. Po odnalezieniu właściwej bramy ciągle pozostawały dwie godziny oczekiwania na przesiadkę do Bangkoku. O 22:30 byłam już na pokładzie samolotu do Tajlandii. 



Teraz to dopiero frajda. Gdyby nie fotele pasażerskie można byłoby jeździć tutaj na rowerze. Początkowo myślałam, że wybranie miejsca przy oknie nie było dobrym pomysłem ze względu na konieczność budzenia dwóch siedzących obok mnie pasażerów w razie konieczności wyjścia do łazienki. Ostatecznie jednak miejsce to okazało się strzałem w dziesiątkę z uwagi na możliwość wygodnego ułożenia się do snu i podziwiania kłębiastych chmur łudząco przypominających watę cukrową. Moimi sąsiadami podróży okazała się przesympatyczna Tajka oraz Japończyk. Niestety byłam na tyle zmęczona, że zaraz po przywitaniu się postanowiłam zakopać się w kocyk i z głową na podusi odpłynąć w słodki sen. Wypoczynek nie był mi jednak pisany, gdyż już po kilku minutach obudził mnie zapach spaghetti i głos stewardessy rozdającej posiłek. Jako, że w ogóle nie miałam ochoty na jedzenie postanowiłam udawać, że śpię. Aczkolwiek niezwykle uprzejma Tajka, w obawie o to, że mogę cierpieć głód postanowiła delikatnie mnie obudzić lekko potrząsając za ramię. Nie ugięłam się pod naciskiem i obudziłam się dopiero nad ranem. Kubek gorącej kawy oraz coś do złudzenia przypominającego jajecznicę pomogło mi stanąć na nogi. Noc minęła naprawdę dobrze, a ja ze zdziwieniem stwierdziłam, że wyspałam się za wszystkie czasy. Po śniadaniu rozmowa z Tajką, którą niezwykle zdziwił fakt, że podróżuję sama. Łamanym angielskim z tajskim akcentem opisywała mi wygląd lotniska w Bangkoku oraz zaoferowała swoją pomoc w razie jakichkolwiek kłopotów. Nie mogłam oderwać wzroku od malowniczych widoków rozpościerających się daleko w dole. Pola ryżowe, wstęgi rzek wijących się między nimi i zieleń traw mieszająca się z błękitem nieba. 

Kilka godzin później wylądowaliśmy w Tajlandii. Po otrzymaniu ostatnich pomocnych wskazówek od towarzyszy podróży i zapewnieniu ich, że sobie poradzę, każdy z nas udał się w swoją stronę. Nie ukrywam, że lotnisko w Bangkoku było jedynym, którego tak naprawdę się obawiałam. Aczkolwiek i tutaj obeszło się bez problemów. Raz za razem pytałam kolejnego napotkanego strażnika o drogę, a ci z szerokimi uśmiechami na twarzy udzielali mi odpowiedzi. Ostatecznie stwierdziłam, że przez całe swoje życie nie rozmawiałam z tyloma przystojniakami, co w ciągu zaledwie kilkunastu minut na lotnisku w Tajlandii. Pozostała godzina na złapanie samolotu do Tajpej i 4,5 godziny lotu do spotkania z moim osobistym mężczyzną ;)

Podstawową różnicą jaką udało mi się zaobserwować pomiędzy stewardessami z Niemiec i Tajwanu jest fakt, że Niemcy w porównaniu do Azjatów, którzy przejawiają znacznie większy dystans do pasażerów, są zdecydowanie bardziej otwarci. Druga różnica dotyczy jedzenia. O ile w niemieckich liniach ciężko było odgadnąć co ma się na talerzu, a posiłki przypominały raczej prowiant, w który zaopatruje się stacje kosmiczne, o tyle w azjatyckich liniach lotniczych wszystko pachniało, wyglądało i smakowało wprost nieziemsko. Można było odnieść wrażenie, że usta same rozciągają się w szerokim uśmiechu na widok tacy z jedzeniem. Posiłek zawierał niesamowicie przepyszny makaron z kurczakiem lub wieprzowiną, warzywa, trzy rodzaje owoców, słodką bułeczkę, ciasto o niezwykle waniliowym aromacie, sałatkę i zieloną herbatę. Jako miłośniczka kuchni azjatyckiej byłam w siódmym niebie. 

Piętnaście minut przed planowanym lądowaniem w Tajpej byłam na tyle podekscytowana, że z trudem powstrzymałam się od zerwania pasów bezpieczeństwa i wyskoczenia z samolotu. Spojrzałam za okno i po raz pierwszy ujrzałam zapierający dech widok na Tajwan. 

You Might Also Like

7 komentarze

  1. Za mało mi :( Poproszę o jeszcze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z największą przyjemnością :D Dzisiaj będzie kolejny post =)

      Usuń
    2. Cieszę się bardzo :)

      Usuń
  2. Lecę tam tylko ze względu na posiłek w samolocie hehe :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha Avi, to jest pyszny pomysł :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisz, pisz, pisz! Wiecej i wiecej! Masz lekkie pióro, fajny styl i nie robisz bledow (pal licho te bloki tekstowe ktore Ci ktos zarzucil ;-)
    Pozdrawiam!
    Agnieszka z RPA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :) Bardzo dziękuję za miłe słowa! Zmobilizowały mnie jeszcze bardziej do rozwinięcia bloga =)

      Usuń